Poznaj autorkę

Hej, hej!

Mam na imię Martyna i już od kilku ładnych lat prowadzę tego bloga. Początkowo była to strona poświęcona wyłącznie biżuterii, którą lepiłam z modeliny, jednak z biegiem czasu jego tematyka znacznie się rozbudowała. Jeżeli macie ochotę poczytać o fotografii, podróżach, rękodziele i różnych innych głupotach zajmujących młodą kobietę - zapraszam. Zero melancholii i pesymizmu! :D

  • Czytaj dalej...
  • Chcesz coś znaleźć??

    Zasubskrybuj!

    Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nocny Przewrót. Pokaż wszystkie posty
    Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Nocny Przewrót. Pokaż wszystkie posty

    wtorek, 11 grudnia 2012

    Powiew

    Ten fragment powstawał dosyć długo i  jest zlepkiem kilku opisów zebranych podczas podróży metrem na uczelnię. Możemy powitać nowego bohatera, który jeszcze na tym etapie jest odzwierciedleniem mojego przyjaciela (a raczej mojej wizji na jego temat). Starałam  się pokazać walkę pomiędzy naszymi podobnymi i jednocześnie skrajnie różnymi charakterami. Opis bohaterki jest tutaj podobno bardzo "martynkowy" :P



    Jedną dłonią przytrzymywałam chcący uciec z wiatrem kapelusz, drugą kurczowo trzymałam krawędź sukienki, która robiła wszystko by wyrwać się z mojego uścisku. Białe koronki otaczały mnie jak wzburzone morskie fale. Taki strój musieli wymyślić mężczyźni by zaspokoić swoje marzenia. Na pewno żadna kobieta nie ubierała się tak dobrowolnie lub bezinteresownie. Był całkowicie niepraktyczny. Chwila nieuwagi i wstyd gwarantowany. Zeszłam ostrożnie po trapie na idealnie białe lądowisko. Wszystko począwszy od pasa startowego, przez terminal i wszystkie urządzenia, wyglądało na niemal sterylne, pucowane i dopieszczane codziennie od nowości. To nie były standardy do których przywykłam. Moja koszarowa rzeczywistość wyglądała bardziej buro, ponuro i niedbale. I to nie dlatego, że brakowało czasu, personelu lub chęci. Te działania wydawały mi się po prostu bezsensowne. Jak w każdym wojsku, którego historia ma już kilkanaście wieków i tak wszystko w końcu się brudzi i niszczeje. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po niewielką acz ciężką torbę, która właśnie wyskoczyła z luku bagażowego. wystukiwała rytmiczne dźwięki o wyrwy w posadzce. Nie podobał mi się ten otaczający mnie pedantyzm, onieśmielał mnie. Nawet odgłos kółek był perfekcyjny. Idąc mijałam kolejne cielska potężnych transportowych wahadłowców. Wszystkie lśniły w słońcu a ja pragnęłam wrócić do tych szarych i wysłużonych maszyn, które podbijały właśnie kolejny glob. Doszłam do okienka za którym siedział młody chłopak o niebieskawej cerze i granatowych włosach. Na nosie niechlujnie spoczywały mu okulary. Przyczepił na twarz wyuczony urzędowy uśmiech i radosnym głosem przywitał mnie na planecie, na której przyjdzie mi spędzić kilka kolejnych tygodni a może nawet miesięcy.
    - witamy na Milgramie!
    Podałam mu moje dokumenty z kiwnięciem głowy. Zeskanował moją kartę identyfikacyjną i odczytał pismo od Generała po czym wyciągnął białą plakietkę i mi ją wręczył. Napis na niej widniejący brzmiał "kolonizatorka" w dialekcie obowiązującym od jakiegoś czasu wśród kolonizatorów. W ostatnich kilku latach pojawiło się wiele różnych ras, których płeć nie mogła być rozpoznana na pierwszy rzut oka, dlatego rzeczowniki i czasowniki od razu na wszelki wypadek przyjmowały końcówki żeńskie lub męskie. Przynajmniej w pismach urzędowych, gdzie wszystko musiało być zrozumiałe i jasne od razu.
    - co to ma znaczyć? Przecież w dokumencie wyraźnie podano, że przyjechałam tu w innych celach.
    - przykro mi, ale tylko takie identyfikatory mamy w formie żeńskiej
    Przerzuciłam głowę ponad kontuarem i zajrzałam do przegródek w których trzymano przypinki.
    - a jakie inne formy mógłby mi Pan zaproponować- spytałam się przechylając głowę. Młody urzędnik wyglądał na urażonego moją postawą i fukną pod nosem.
    - nie mamy odpowiednich dla Pani. Kobiety przylatują na planety tylko w jednym celu. Chyba nie muszę tłumaczyć tego żołnierzowi?
    - a ma Pan marker? - uparcie drążyłam temat. Postanowiłam skończyć tą sprawę jak zawsze, czyli po swojemu. Chłopaczek wzruszył ramionami i podał mi pisak. Szybko wyciągnęłam rękę po upatrzoną plakietkę i odpowiednio ją zmodyfikowałam.

    ---

    Białym bulwarem wybudowanym kilka lat temu przez samotne kobiety czekające na swoich mężów, szła dziarskim krokiem sympatyczna blondynka. Ubrana w białą koronkową sukienkę powiewającą delikatnie na wietrze. Rękoma trzymała słomkowy kapelusz a za nią sunęła podróżna walizka na antygrawitacyjnych krążkach. W jej ruchach było coś wesołego, delikatnie podskakiwała przy każdym kolejnym kroku promieniując wrodzoną radością życia. Swoimi ruchami zdawała się mówić "trzymajcie się ode mnie z daleka, jestem Panią tego Świata" jednocześnie budziła naturalną sympatię. Na piersi miała plakietkę, czyli musiała przybyć niedawno. Nikt już nie bawi się w ich noszenie, bo wszyscy wiedzą jakimi zadaniami kto tu się zajmuje. Przyjrzałem się. Do wytłoczonego napisu KURACJUSZ ktoś dopisał na końcu KA. Kuracjuszka? Albo była to pomyłka, albo dziewczyna chce mieć problemy. Nie wyglądała na taką, która z chęcią by się w nie pchała. Naturalny instynkt ciągnął mnie ku niej aby oszczędzić jej wynikające z tego nieprzyjemności. Niestety nieśmiałość jak zwykle zwyciężyła.
    Gałęzie drzewa nieprzyjemnie wpijały się mi w plecy, sugerując intensywnie zejście i zbliżenie się do tajemniczej kuracjuszki. Złośliwość rzeczy martwych. Nie. Nie zrobię tego. Nic nie przeszkadzało jednak biernemu obserwowaniu. Robię to codziennie. Każdego dnia widzę interesujących ludzi. Pełen przekrój klas społecznych, ras i osobowości. Wielu widuję codziennie, mijają beznamiętnie moje drzewo czasem łypiąc na mnie pogardliwie. Jakbym chciał wyssać ich dusze. Trochę rzeczywiście chciałem. Poznać ich wnętrza, pożywić się nimi, zrozumieć każdego z osobna i czerpać z nich to co najlepsze. Rozszyfrować ich wszystkich tylko na podstawie ich rutynowych zachowań. Z niektórymi czasem rozmawiałem. Czasem. Ludzie bali się mnie a na całej planecie rozeszła się plotka o dziwaku wiszącym na drzewie przy głównej alei. Nie byłem dziwny. To świat nie chciał zaakceptować mojej odmienności.
    Próbowałem obrócić się trochę, aby zmienić niewygodną pozycję a ten ruch przyciągnął czujne spojrzenie podróżniczki. Zamarła i zmierzyła mnie czujnym wzrokiem. Czułem się jakby chciała rozebrać mnie na kawałki tylko samym spojrzeniem. Nadal stała kilka metrów ode mnie. Wszystkie widoczne mięśnie były napięte i delikatnie drżały. W ciągu sekundy znalazła się pod moim pniem. Wstrzymałem oddech i byłem gotów do ucieczki na wyższe konary. Dziewczyna sprawnie chwyciła się pnia i zaczęła się wspinać. Szło jej zbyt dobrze i zacząłem wierzyć w fakt, że nie jest zwykłą kolonizatorką. Człowiek nie rodzi się z taką sprawnością, ją trzeba wyćwiczyć. Nie wątpiłbym gdyby było to zasługą morderczego wojskowego szkolenia. Była coraz bliżej, ale ja na własną sprawność narzekać nie mogłem. Moje własne samo szkolące treningi zapewniały nam równy poziom.
    Wspinałem się wyżej a ona cały czas parła naprzód. Po kilkunastu metrach, gdy ludzie wyglądali jak myszki drepczące po białych labiryntach, musiałem się zatrzymać. Gałęzie nade mną były zbyt cienkie by utrzymać mój ciężar. Jeśli doszłoby do konfrontacji runęlibyśmy w dół. Chwyciłem się gałęzi i czekałem. Tajemnicza dziewczyna, która teraz wyglądała jak rozwścieczone zwierzątko minęła mnie drugą stroną korony drzewa i dopadła do mnie. Wystraszyłem się tak agresywnej i nagłej reakcji. Przywykłem do obrywania kamieniami, ale nikt nie zdecydował się na tak bliski kontakt. Jej włosy wirowały na wietrze a walizka obita przez mijane po drodze gałęzie, ponuro kołysała się kilka metrów za nią. Podarta koronka pływała w okół niej nadając jej dramatyczny, ale nadal kobiecy wygląd. Przez wielkie rozdarcie na talii świeciła długa różowa blizna. Musiała zaczynać się wyżej i ciągnąć jeszcze dalej, niewątpliwie szpecąc jej białą skórę. Pomimo tej niedoskonałości, oraz kilku szram na twarzy, które zauważyłem dopiero teraz, nadal wyglądała zabójczo niewinnie. Gdybyśmy nie siedzieli teraz wysoko nad ziemią na wielkim drzewie, i nie dyszeli zmęczeni gonitwą, a ja nie miałbym właśnie miażdżonej krtani przez długie palce dziewczyny w bieli, uznałbym ją za niewinną zagubioną istotkę.
    Zbliżyła twarz do mojego ucha. Intymna bliskość wywołała we mnie niepokojącą falę strachu.
    - kto Cię przysłał???- syknęła z nienawiścią
    Spojrzałem na nią ze zdziwieniem. Chciałem żeby tak myślała, chociaż mogłem wyglądać na wystraszonego. Cholernie przerażonego. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Kto mnie przysłał? O co chodzi?
    - przyleciałem tu drugim transportem. Sam!
    - kto!?
    - nikt mnie nie przysłał, sam tu przyleciałem! Nie mam rodziny!
    Wzrok powoli jej łagodniał, ale na chwilę ścisnęła mi mocniej gardło.
    - nie wierzę Ci
    - no jak nie? Tu prawie nikt nie ma rodziny. Pewnie Ty też. Czemu zadajesz mi takie idiotyczne pytania? Byłaś zahibernowana?
    Przekrzywiła głowę i trzymając szyję jedną ręką zaczęła jeździć drugą dłonią po moim ciele. Na początku tak pomyślałem, potem zrozumiałem, że bada moje kieszenie. Dzisiaj nawet niczego ze sobą nie brałem, ale ona o tym nie wiedziała. I nie uwierzyłaby w moje słowa. Postanowiłem się nie sprzeciwiać dając jej satysfakcję. Poza tym gdy w pewnym momencie otarła się o mnie udem wyczułem pas z przypiętym nożem i chyba czymś jeszcze. Lepiej z nią nie zaczynać. Przynajmniej na razie. Gdy skończyła oględziny ostentacyjnie odepchnęła mnie od siebie. Spojrzała się podejrzliwie.
    - zapomnij - powiedziała zadziwiająco delikatnym głosem i zaczęła zsuwać się po pniu w dół a walizka nędznie podążyła za nią tłukąc się niemiłosiernie.
    Spojrzała do góry i krzyknęła na odchodnym - uważaj będę Cię mieć na oku!
    Roześmiałem się pocierając obolałe gardło. Nie panienko. To ja będę Cię mieć na oku. Nie przepuszczę okazji na taką rozrywkę. I choć nie miałem początkowo ochoty jej śledzić, sama podsunęła mi powód ku temu.

    ---

    Zeskoczyłam na marmurową posadzkę i poczekałam chwilę aż walizka opadnie powoli obok mnie. Otrzepałam sukienkę, która nędznie zwisała a koronkowe wykończenia marnie udawały zarys poprzedniego ubioru. Spojrzałam na swój prawy bok. Wielkie rozdarcie odsłaniało delikatną zaróżowioną skórę. Linia wyglądała jakby nie miała początku ani końca. Tak samo jak historia, której dziełem była. Podniosłam kapelusz, który niewinnie leżał pod drzewem, zasłoniłam nim bok i spojrzałam się po raz ostatni do góry. Chudy chłopaczek nadal bezwstydnie obserwował mnie z wysokości. Miał nieprzenikniony wyraz twarzy, ale zawzięcie się mi przyglądał. Wiedziałam, że będę miała z nim problemy. Z drugiej strony czułam, że już kiedyś mogliśmy się spotkać. Nie potrafiłam wyjaśnić sobie tego uczucia. Czy było to w poprzednim życiu, czy coś sobie ubzdurałam. A może po prostu wyglądał jak jeden z miliona żołnierzy, których w życiu spotkałam? Postanowiłam porzucić myśli o nim i martwić się tym później. Mam nadzieję, że nikt nie będzie mi suszył głowy za badanie materiału genetycznego jakiegoś nienormalnego cywila. Napiszę w raporcie, że wyglądał podejrzanie, co absolutnie nie mijało się z prawdą.
    Szłam dalej wyglądając na tle kuracjuszy jak ofiara wojny. Zmęczona długa podrożą i bezsensownym pościgiem. Napytam tu sobie biedy. Moja misja jeszcze się porządnie nie zaczęła a już szukam sobie wrogów.
    Dotarłam do olbrzymiego, kremowego budynku. Jego okna mieniły się wszystkimi kolorami tęczy w zależności od kąta padania światła. Wszystkie budowle na tym pasażu wyglądały identycznie i z łatwością bym się tu zgubiła gdyby nie sensowne oznaczenia. Nieludzką rzeczą jest tworzenie rzeczy tak do siebie podobnych, bez żadnej nuty szaleństwa. Gdyby nie fakt, że sama błagałam o przyjęcie mnie do wojska, na pewno w tym momencie byłabym architektem na jednej z najmodniejszych planet. Poklepałam się po policzku. Zaczynałam gadać głupoty. Nie dla mnie tak przyjemne zajęcia. Drzwi rozsunęły się przede mną. Zakwaterowałam się w hotelu. Na najwyższym piętrze. Liczyłam na genialne widoki. Warto naciągnąć wojsko na jak największe wydatki. Niech czują mój bunt nawet w tak błahy sposób jak wydatki na hotel dla kuracjuszki. Wjeżdżając windą na 50 piętro nadal nie mogłam uwierzyć, że nie ma mnie w tej chwili na polu bitwy. Pytające spojrzenia kierowane ku mnie przez mijających mnie plażowo ubranych ludzi przypominało mi, że wyglądam jakbym właśnie ujeżdżała gigantycznego zmutowanego niedźwiedzia.
    Pchnęłam drzwi przyciskając dłoń do czytnika. Pomieszczenie wyglądało idealnie. Oczywiście jak na tutejsze standardy. Całe było w kolorze szpitalnej bieli, ale na pewno moje obecność w nim naprawi to niepokojące uczucie, które we mnie wywoływało. Do jednej ze ścian przytulała się nieśmiało półka zapełniona książkami. Znalazłam też komputer, niezbędny do życia. W kącie stała też lodówka pełna napojów w kilkudziesięciu smakach a w drugim, mniejszym pokoju radośnie przywitało mnie łóżko kuszące białą, miękką pościelą.
    Dezaktywowałam walizkę, która z głuchym pacnięciem opadła na marmurową posadzkę. Pochwyciłam książeczkę leżącą na niskim stoliku. Jeśli tam była to albo była wcześniej przez kogoś czytana a to już mnie zachęciło, albo po prostu ktoś chciał, żebym ją znalazła. Postanowiłam nie wysnuwać zbyt daleko posuniętych teorii spiskowych, nauczona wcześniejszym wydarzeniem. Rzuciłam się w objęcia puszystej kołdry i spojrzałam na kolorową okładkę, która ilością barw walczyła o moją uwagę. Wielki napis na środku raził mnie bez skrupułów po oczach.
    „Milgram”. Miejsce mojego obecnego bytowania. Mniejsze literki zapraszały do zapoznania się z wersją na foliogramie, ale nie po to szefostwo płaciło tyle za pokój bibliofila, żebym nie wykorzystała tej tak archaicznej wersji. Szybko przekartkowałam wolumin którego kartki wytworzyły delikatny powiew. Zaciągnęłam się zapachem farby drukarskiej i śliskich stronic.

    Spojrzałam na pierwszą stronę.
    "Stanley Milgram zadał sobie pytanie o przyczyny ślepego posłuszeństwa wobec zbrodniczych rozkazów, które doprowadziły zwyczajnych z pozoru ludzi do ludobójstwa. Przypuszczał, że niektóre narody muszą być szczególnie skłonne do podporządkowania się przełożonym. celu sprawdzenia tej hipotezy wymyślił eksperyment, który miał na celu zbadanie skłonności ludzi do ulegania autorytetom.”
    Zamknęłam książkę i obejrzałam okładkę z obydwu stron. Czy to oby na pewno jest broszura zachęcająca do pobytu na tej planecie? Jak na razie wstęp nie zachęcił mnie w żadnym stopniu.
    Planety nazywano chronologicznie, według ich położenia w konkretnych kwartałach. Były to ciągi liter i cyfr a żeby ułatwić turystom i kolonizatorom mówienie o nich, nadawano dodatkowe, zwyczajowe określenia. Owszem. W pewnym momencie pomysły mogły się wyczerpać, zwłaszcza, że w początkowych etapach kolonizacji trudno było określić z czego dana planetka zasłynie. Ale nazywanie ośrodka wypoczynkowego nazwiskiem człowieka, który wsławił się badaniami nad tak dramatycznym tematem uznałam za niesmaczne i w gruncie rzeczy podejrzane. Mogłabym pomyśleć, że to przypadek. Chaotyczne ułożenie liter. Ale sami chwalą się w tym broszule! Jedyną rzeczą ewentualnie ich rozgrzeszającą było to, że wszyscy kuracjusze to byli lub obecni żołnierze lubujący się w tego typu tematyce.
    Przejrzałam kilka kolejnych stron. Zdjęcia poszczególnych miast i wiosek oraz ich atrakcji. Fotograf wykonał kawał dobrej roboty, ale na pewno będę miała okazję przekonać się o tym na własne oczy. Musiałam sporządzić plan działania. Generał Yuko przekazał mi swoje podejrzenia, ale nie miał żadnych konkretnych informacji. Te które posiadał nie były poparte żadnymi dowodami. Ich znalezienie należało do moich „wypoczynkowych” obowiązków.
    Wyrzuciłam książkę przed siebie i rozpostarłam ręce. Na razie odpocznę. Pierwszy dzień już porządnie mnie wymęczył a przede mną jeszcze długie tygodnie. Zdjęłam podartą sukienkę i przejechałam palcami po bliźnie. Rana zagoiła się zadziwiająco szybko i chociaż szpeciła mój bok nie zgodziłam się na jej chirurgiczne usunięcie. Chciano mnie do tego zmusić, argumentując to spadkiem mojej mobilności przez napięcie skóry w tym miejscu, ale na specjalnych testach udowodniłam, że nie wiedzą o czym mówią. Różowa linia na powierzchni ciała przypominała o tej znacznie głębszej szramie wewnątrz. Zagojona, niewidoczna, a nadal mająca wpływ na moje życie.

    sobota, 1 grudnia 2012

    Konspiracja

    Przed wami kolejne spotkanie z kulturą niszową, czyli opowiadania ciąg dalszy. Drugi rozdział jest króciutki, ale przełomowy. To wstęp do głównych wydarzeń. Dzięki wcześniejszej niesubordynacji los Szeregowej zostaje rzucony w inną stronę galaktyki, gdzie odnajdzie zarówno szczęście jak i stos problemów. Takie fragmenty są niezbędne, by móc przejść do głównych wydarzeń ^^


    Wcisnęłam niebieski przycisk na ścianie a drzwi rozsunęły się przede mną wydając przy tym charakterystyczne sapnięcie. Weszłam do pomieszczenia, które tak dobrze znałam. Odwiedzałam je częściej niż większość żołnierzy. Niektórym nie przyszło wejść tu nigdy. Szare ściany ozdobione były wieloma dyplomami, odznakami i różnymi wojennymi pamiątkami jak zdjęcia z poligonu (niektóre mojego autorstwa. A myślałam, że nie będzie chciał mi dać powodu do satysfakcji) i wykaz zdobytych planet. Pomieszczenie było urządzone ascetycznie a każdy jego element miał wychwalać wielkość i zasługi jego właściciela. Na środku stało biurko z projektorem hologramów, który działał przed moim wejściem, ale postać siedząca przy nim na zielonym fotelu pospiesznie go wyłączyła i zdążyłam zauważyć tylko niknącą smugę światła. Nabity Azjata, z pochodzenia Koreańczyk, o pulchnej twarzy spoglądał na mnie spokojnie swoimi małymi świńskimi oczkami. Zamrugał pospiesznie. Zasalutowałam na co on zareagował machnięciem ręką
    - Szeregowa, po co te formalności. Bywasz tu tak często, że sprzątaczki już plotkują o naszym romansie a ja z łatwością mógłbym nazywać Cię moją przyjaciółką
    - żałuję, że nie mogę tego powiedzieć o Panu, generale
    - jak zwykle wyszczekana. Cóż znowu nabroiłaś?
    - uwierzy mi Pan jeśli powiem, że nic?
    - mówisz tak zawsze i zawsze okazuje się to nieprawdą
    - więc po co te pytania? Więcej dowie się Pan z zeznań dowódcy, które już pewnie złożył
    - najwięcej to ja dowiedziałbym się z kamery w waszych hełmach. Twojego i szeregowego Cartera. Ale jesteś na tyle cwana, że zniszczyłaś obydwie
    - moją uszkodziłam już przy ostatniej akcji. Na jaw wychodzi brak dobrego serwisowania naszego sprzętu, Generale. A szeregowy Carter zniszczy każdą elektroniczną rzecz, której się dotknie.
    - a więc właśnie dlatego wybrałaś jego. Nieświadomie pomaga Ci w Twoich planach podburzenia żołnierzy
    - Myśli Pan, że moim celem jest rozbicie wojska od środka narażając na śmierć niewinnych?
    - tak, tak właśnie sądzę. I nie wiem czemu nadal trzymam Cię w drużynie. Jesteś niebezpieczna. Twój okres buntu nie skończy się nawet z menopauzą
    - ja wiem czemu. Pan też wie. Bo jestem cenna. Bo dokumentaliści umierają na potęgę nie mając podstawowego wojskowego szkolenia. A ja nadal twardo się trzymam, nie dając się zabić i chyba mam niezły fach w ręku - puściłam oczko do generała i wskazałam zdjęcie z jednej z badanych planet. Generał Yuko westchnął ciężko. Miałam rację. Powtarzałam mu to za każdym razem gdy wzywał mnie na moralizującą pogadankę i błagał żebym była bardziej zdyscyplinowana. Tak to nazywał. Nie posłuszna ani wierna. Uderzał w moje osobiste cechy charakteru zamiast w napięte relacje pomiędzy mną a dowództwem.
    - tak szeregowa. Masz rację. Jesteś cenna i tylko dlatego chronię Twój tyłek. Ci z góry już dawno chcieli uśmiercić Cię w niewyjaśnionych okolicznościach. Z pewnością jesteś tego świadoma. A ja jestem pewien, że się nie ugniesz. Wiedz, że częściowo popieram Twoje zdanie
    - nie zna go Pan
    - nie, nie znam, ale się domyślam. Nie jesteś tak enigmatyczna jakbyś chciała. Nie ukryjesz swojej prawdziwej natury. Niemniej jednak, pomimo mojego poparcia, musisz otrzymać należną Ci karę
    - za niewinność
    - tak Szeregowa, jak zwykle za niewinność.
    - więc grzecznie odmeldowuję się i udaję się do mojej ukochanej celi na te kilka długich, nieznośnych tygodni. Moje plakaty nadal tam na mnie czekają
    - nie. Nie tym razem - wyraz twarzy Generała wyraźnie się zmienił. Zawsze próbował ze mną żartować a moje wyczyny, dopóki okazywały się nieszkodliwe, traktował jako darmową rozrywkę. Teraz patrzył się na mnie surowym wzrokiem, niczym zdenerwowany i zawiedziony ojciec, a skaczące w oczach iskierki zniknęły w ciągu sekundy - dowództwo uznało, że ten rodzaj kary na Ciebie nie skutkuje i wymyśliło surowszą.
    Uderzyłam pięściami w stół a plik dokumentów poderwał się się do góry. Pochyliłam się powoli nad grubaskiem patrząc mu prosto w oczy i przeciągając każde wypowiedziane słowo, cedząc je przez zaciśnięte zęby.
    - nie możecie mnie wyrzucić z wojska
    - przestań być taka pewna siebie. Myślisz, że jesteś niezastąpiona? Mylisz się. Możesz zginąć przecież w każdej chwili. Mamy szeregi wyszkolonych ludzi a kolejne ich rzesze właśnie przechodzą szkolenie. Tym razem zadbaliśmy o dokładniejsze wypranie im mózgów. Żeby ograniczyć do minimum powstawanie takich spaczonych jednostek jak Ty. Ale nie martw się - pulchną dłonią poklepał mnie czule po policzku- Dowództwo postanowiło wysłać Cię na obowiązkowy urlop.
    Rozpostarłam palce i uderzyłam otwartą dłonią w czoło. Głuche pacnięcie rozeszło się echem po pokoju. Niemożliwe. Idiotyczny pomysł, którym chcą wyprowadzić mnie z równowagi. I muszę przyznać, na razie im się to udaje.
    - nie zgadzam się
    - nie masz nic do powiedzenia. Dobrze o tym wiesz. To rozkaz Szeregowa. A kolejne objawy niesubordynacji mogą skończyć się tragicznie
    - Generale, błagam. Proszę zamknąć mnie na miesiąc, przenieść do innej jednostki, skazać na chłostę, cokolwiek!
    - spokojnie Szeregowa. Mam dla Ciebie też dobrą wiadomość. Wiesz kto wybiera miejsce Twojej destynacji? - uniosłam brwi i spojrzałam wyczekująco.
    - ja? - gruby Azjata zaśmiał się rubasznie
    - nie. Ja - odrzekł z nieznośną drwiną w głosie- A znając Twoje możliwości i moje plany wiem gdzie Cię wyślę
    - czy mam się spodziewać jakiejś formy konspiracji?
    - dokładnie Szeregowa. Dokładnie. Wiedziałem, że na Ciebie to ja mogę liczyć
    Uśmiechnął się i wyciągniętą ręką uruchomił zakurzony hologram. W powietrzu ukazał się rozbudowany kwartał, którego nigdy nie widziałam. Światła tańczyły w okół nas ukazując kolejne obrazy a płatki kurzu leniwie ścigały się w powietrzu co jakiś czas niknąc w oślepiającym blasku miniaturowych planet.
    - szykuje Ci się wymagająca misja - stwierdził Generał. Gestem poprosił mnie o zajęcie fotela na przeciwko niego. Odczekał aż wygodnie umoszczę się na siedzeniu i zaczął swój monolog.

    ---

    Biegłam ciemnym korytarzem rozświetlanym tylko mrygającymi światłami świetlówek, które złowieszczo buczały gdy pod nimi przechodziłam. Mijałam kolejne drzwi, ale pędziłam w stronę tych jednych. Tak dobrze mi znanych, bezpiecznych. 
    Wolałam, żeby nikt mnie nie zauważył. Raczej nie byłam postacią lubianą wśród moich i tak nielicznych kolegów, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Nieważne, że byłam kobietą. Na statku byłam przede wszystkim żołnierzem. Na dodatek butnym, zarozumiałym i narażającym wojsko na straty zarówno materialne jak i moralne.
    Dopadłam do drzwi z plakietką „1045642 - Denis Carter”. Głośno załomotałam. Wiedziałam, że jest w środku. Po ostatniej misji kości jednej z jego nóg zaczęły zanikać i w tym momencie przechodził poważną rekonwalescencję. Miałam wyrzuty sumienia, że to przez moją nierozważną postawę mój najlepszy przyjaciel musi przeżywać katusze a na dodatek znosić mój widok. Człowieka  który bez skrupułów naraził go na śmierć. Mnie. Współczułam mu z całego serca, jednocześnie czułam ulgę, że nie ma go w tej chwili gdzieś na niższych pokładach a ja nie muszę łazić po tych ohydnych kantynach pełnych pijanych, prostackich osiłków. Zapukałam jeszcze raz. Może śpi? Drzwi się uchyliły a zza nich wychylił się roześmiany Denis.
    - sorki. Brałem prysznic
    - ale jesteś ubrany? Mogę wejść?
    Wystawił język i otworzył szerzej drzwi pozwalając mi wejść do środka. Rozejrzał się szybko po korytarzu, sprawdzając czy aby na pewno nikt nas nie przyuważył. Nie potrzebowaliśmy plotek. Posądzano nas o różne rzeczy, nawet proponowano wstawienie wspólnego łóżka a nasze reakcje na takie propozycje interpretowano jako oznakę tchórzostwa. Byliśmy przyjaciółmi. Najlepszymi, ale nic więcej nas nie łączyło. Taki układ odpowiadał nam obydwojgu, chociaż fakt, że byłam dziewczyną komplikował stosunki między Denisem a jego kolegami. Ilekroć któryś próbował się do mnie za bardzo zbliżyć kończył z poobijaną buźką. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Nie potrzebowałam tego typu problemów.
    - to co? Herbatka? Kawka? - radośnie zagadał kulejąc w stronę białego fotela. Pokój był urządzony jak mój. Jak każda inna kajuta w tej latającej barce. Tylko u niego było jakoś tak... czyściej.
    - wyjeżdżam
    - a tak, słyszałem coś o nowej misji. Dużo roboty, trochę dalej od słońca, ale może być zamieszkana.
    - na wczasy
    Szczęka opadła mu najniżej jak tylko mogła a oczy rozwarły się w niemym okrzyku.
    - żartujesz sobie ze mnie Ty mała poczwaro- pokręciłam głową dając dowód na to, że mówię całkowitą prawdę, ale nie potrafię wyrazić tego słowami – jadę z Tobą!
    - nie możesz. Nie masz urlopu. Nikt z nas nie ma. To wyjazd obowiązkowy
    - wysyłają Cię na wakacje za to, że naraziłaś na życie pół załogi – mój wzrok mógłby go teraz zabić. Miał szczęście, że nie o to mi w tym momencie chodziło.
    - to nie była moja wina!
    - Mała, zawsze tak mówisz. Po raz setny Ci powtarzam. Utemperuj ten buntowniczy charakterek a naprawdę będzie z Ciebie niezły wojak!
    Z kieszeni munduru wyjęłam zgnieciony kawałek kartki. Nie tak powinno się traktować urzędowe dokumenty, ale jakoś nigdy nie przejmowałam się takimi sprawami
    - chcesz poznać oficjalny powód? - Denis pokiwał głową. Sięgnął po tacę z filiżankami i cukrem i postawił je na stoliku. Robił tak zawsze, chociaż wiedział, że nie tknę herbaty.
    - dawaj. Zadziw mnie. Chcę wiedzieć czemu zamiast utrącić Ci głowę wysyłają Cię na wakacje na które żaden inny żołnierz nie może liczyć.
    Rozprostowałam na kolanie wymięty papier. Zaczęłam czytać z poważną miną i beznamiętnym głosem.
    - Wyżej wymieniony szeregowy dostaje oficjalne pozwolenie – spojrzałam z ukosa na Denisa – czytaj „jestem do tego zmuszona”... dostaje oficjalne pozwolenie na urlop zdrowotny w wybranym przez jego dowódcę ośrodku sanatoryjno-wypoczynkowym. Jest ona nagrodą za nieocenione zasługi dla wojska – końcówkę czytałam już ze łzami w oczach – i honorową postawę wobec jego członków!
    Mój przyjaciel ryknął śmiechem. Turlaliśmy się obydwoje po podłodze nie mogąc pojąć niedorzeczności tego pisma. Zakłamanie nie mieściło nam się w głowach. Osiłek otarł łzy wierzchem dłoni.
    - dziewczyno! Naraziłaś na śmierć, i to nie pierwszy raz, kilkudziesięciu ludzi a oni nie dość, że nie wyrzucają Cię z jednostki, to na dodatek dają Ci w nagrodę wakacje? Czekaj, czekaj. Albo to z nimi, albo z nami jest coś nie tak!
    - nie przesadzaj. Aż taka zła nie jestem. W końcu to ja pierwsza zasugerowałam ewakuację - za każdym razem próbowałam wyjść z twarzą z tej zawstydzającej sytuacji, chociaż wiedziałam, że postąpiłam bezmyślnie.
    - tak, ale to Ty doprowadziłaś do tego, że musieliśmy w ogóle uciekać. To gdzie jedziesz? Gdzie Twój ukochany Yuko Cię wysyła?
    - to opasły jaszczur. Wiem, że chciałbyś zostać wujkiem, ale nie oczekuj, że Ci to zagwarantuję! - klepnęłam go przyjacielsko w ramię i sięgnęłam po kostkę cukru. Skończyły mi się już wszystkie słodycze, więc nie miałam wyrzutów sumienia, że wyjadam mu zapasy – jadę do kwartału w którym wcześniej nie byliśmy. Grubas trochę mi go opisał, ale sam niewiele wiedział na jego temat. Planety tego układu są oznaczone jako całkowicie udokumentowane, ale informacji o nich jest niewiele. W tym momencie prawie nic o nich nie wiem i podejrzewam, że góra coś na nich ukrywa.
    - o czym Ty gadasz? To w końcu jedziesz na wakacje, czy potajemnie rozpracowywać rząd? Szeregowa, nie wychylaj się. Nic z tego dobrego nie będzie
    - Spokojnie Dryblasie. Będę na siebie uważać. Tylko nie wiem jak wytrzymam tak długo bez Ciebie?
    - och tym ja się nie przejmuję! Poradzimy sobie. Martwi mnie skąd Ty weźmiesz sukienki? Chyba nie pojedziesz w tych ciuchach na tropikalną, wypoczynkową plażę?
    Przewróciłam oczami i sięgnęłam po kolejną kostkę cukru. Poczciwy Denis do końca będzie wierzył w moją niewinność. A ja zawsze będę wykorzystywać tą jego uroczą naturę do poprawiania sobie humoru. Oparłam mu głowę na ramieniu. Byłam szczęśliwa, że mogę mieć przy sobie kogoś, kto tak bezinteresownie udziela mi potrzebnego wsparcia. Było mi głupio, że od zawsze to on był dla mnie podporą, ale byłam pewna, że szansa na odpracowanie długów jeszcze się znajdzie!

    poniedziałek, 12 listopada 2012

    Niesubordynacja


    Dzisiaj trochę z innej beczki. Postanowiłam zaryzykować i pod waszym wpływem upublicznić pierwszy rozdział mojego opowiadania. Mam dlatego wielką prośbę. Wiem, że tekstu jest sporo, więc jeśli ktoś nie ma ochoty, niech nie zmusza się do jego czytania i porzuci ten pomysł zagłębiania się w niego już na wstępie :D
    Do tej pory powstało już dziesięć rozdziałów a ten może być potraktowany jako oddzielna historia, pewnego rodzaju prolog przed głównymi wydarzeniami. Dalej sprawy się bardzo komplikują i przyjmują formę moich przemyśleń w trzech równoległych światach (retrospekcja, teraźniejszość po atomowym zniszczeniu Ziemi oraz senne marzenia). Przy okazji rozwiązywanych jest kilka zagadek i pojawia się wątek miłosny. Jednym słowem MASAKRA.

    PS. Zignorujcie błędy. Nie miałam czasu na sprawdzenie tekstu a autokorekta często powciskała dziwne słowa >_<
    PS2. Tak, opisy głównej bohaterki to charakterystyka mnie samej, nie jestem zbyt oryginalna, wolałam się na czymś oprzeć


    Rzucało nami jak workami ziemniaków na furgonetce. Szare wspomnienia z dawnego życia na starej matce Ziemi. Wchodzenie w atmosferę nie należało do najprzyjemniejszych przeżyć, ale było nie do uniknięcia. Smak pieczonych kartofli i dym z ogniska. Nie to się teraz liczyło. Wojna toczyła się w innych uniwersach a moje życie tak samo jak istnienia moich pobratymców przestały kogokolwiek interesować.
    Nasz pilot był mocno niedoświadczony, najlepsi zginęli w pierwszych dniach walk a przyspieszone szkolenia skutkowały niewykwalifikowaną załogą. Narzekam a sama wybitnym żołnierzem nie byłam. Kilka tygodni zdołało jedynie utrwalić mi kilka najważniejszych pojęć. Umiałam trzymać karabin i rzucać granaty. Wyrobienie w sobie odwagi pozostawili do realizacji własnej. Skutki często były marne a ludzie padali jak muchy. Ale powiadają, że takie prawa wojny. Wygrają najsilniejsi. Lub raczej najsprytniejsi.
    Wahadłowiec szybko wchodził w atmosferę. Niebiesko-zielona powierzchnia planety ( przypominająca trochę utracony dom) szybko zbliżała się do nas a pojazd mknął ku niej jak zachłanny komar łaknący jak najszybciej zasmakować jej słodkiej powierzchni.
    Ta kraina nie była jeszcze opisana przez żadnego pioniera. Została jedynie odnotowana jako obiekt do bliższych obserwacji, a nieliczne przekazy zostały stworzone na podstawie orbitalnych obserwacji. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać, dlatego oprócz nas leciało kilka szwadronów wojska. Moja załoga miała za zadanie jak najdokładniej przeczesać, opisać i udokumentować teren. Wszystkie pomiary wykonywały inne grupy, pozostałe miały unieszkodliwiać ewentualne zagrożenia.
    Pojazd telepał się a przy kontakcie z powierzchnią ziemi mocno szarpnął i momentalnie zatrzymał wbijając skrzydła w piasek leżący pod jego olbrzymim cielskiem. Usłyszałam odgłos pracujących śluz. Sprawdziłam klamry w całym kombinezonie poczynając od wysokich butów, przez pasy w biodrach i na talii a kończąc na nadgarstkach i kołnierzu. Wszystko zaciśnięte. Wciągnęłam rękawiczki szyte na miarę ze skóry zwierzęcia którego nazwy nawet nie potrafiłabym wymówić. Miały pomóc mi w wykonywaniu zadań, ale według mnie krępowały ruchy. Jeśli tylko powietrze okaże się niegroźne od razu się ich pozbędę. Ostatni raz spojrzałam zwykłymi ludzkimi oczami na moich towarzyszy i wszyscy założyliśmy maski. Każdy złapał odpowiadający mu sprzęt i szybko zaczęliśmy wychodzić ze statku, którego właz już zdążył się unieść.
    Mobilizacja osiągnęła swoje apogeum. Przed wyjściowym otworem sprawnie tworzyły się wyćwiczone kolumny. Odepchnęłam na bok wrodzoną niezdarność i ustawiłam się gotowa do wymarszu. W okół widziałam tylko czarne kombinezony otaczających mnie żołnierzy, nade mną wisiało rażąco błękitne niebo. Jego jaskrawość raniła oczy, dlatego szkła które miałam wbudowane w hełm zaczęły automatycznie redukować nasycenie i jaskrawość otaczających mnie barw tak, by były one jak najbardziej naturalne. Głupie nowoczesne technologie niedostosowane do indywidualnych potrzeb użytkowników. Nie wyszłam z taśmy produkcyjnej. Prosiłam o specjalny egzemplarz dla mnie, ale moja postawa została uznana za samolubną i bezpodstawną. Jakbym chciała się dzięki niej wywyższyć ponad pozostałych. Kombinacją klawiszy unieszkodliwiłam urządzenie odcinając dopływ prądu do kilku jego elementów. Kolory wróciły do jaskrawej normalności. Będę przyjmować świat takim, jaki jest. Zapamiętaj, od tej reguły nie będzie odstępstw!

    Pierwsza kolumna ruszyła. Będą oczyszczać teren z ewentualnych zagrożeń czyli agresywnych jednostek zamieszkujących to otoczenie. Oczywiście jeśli w ogóle będziemy mieć z nimi do czynienia, czego zapewne wszyscy mieliśmy ochotę uniknąć.
    Musiałam iść tuż za nimi czasem wybiegając przed ich szereg. Teren który fotografowałam musiał być całkowicie dziewiczy bez śladów olbrzymich buciorów. Wciągnęłam przefiltrowane powietrze całą objętością płuc. Czułam tylko metaliczny posmak urządzenia a jeden z moich zmysłów płakał nad ułomnością tego doznania.
    Rozpoczęliśmy marsz. Kilkunastu rosłych facetów i niepozorna dziewczyna z warkoczem opadającym na plecy. Za nami udadzą się rzesze naukowców z obłędem w oczach zbierających próbki gleby i opisujących otaczające nas rośliny.
    Pod moimi wielkimi buciorami przesuwał się piasek jak mąka, w kolorze herbacianych róż. Pył nie unosił się do góry, ale nie mnie było się w tym doszukiwać przeróżnych teorii. Moim zadaniem było wprowadzenie w badania „elementu ludzkiego”. Tak wspaniałomyślnie nazywało to dowództwo. Wojsko traktowane było jako bezuczuciowa masa, zasysająca bezbronnych obywateli a wypluwająca ich bezużyteczne zwłoki. Cóż z tego, że zgadzałam się z tym poglądem, moim celem było udowodnienie, że to nieprawda! Zostałam postawiona  w roli hipokrytki i przyjęłam na własne barki ciężar tego niechlubnego obowiązku. Biegałam więc po polu bitwy z kamerą i aparatem. To zdanie kiedyś wykonywały roboty, ale efekty nie były zadowalające. Fotografie wykonywane automatycznie nie zadowalały konsumentów i nie nadawały się do folderów reklamujących nowo odkrytą planetę. A zachęcanie obywateli do kolonizacji kolejnych globów było niezwykle ważne. Nie, nie dla mnie. Moje życie i tak było już skreślone. Jak to mówił generał Yuko „dla przyszłości ludzkości. Aby geny miały się gdzie rozprzestrzeniać a człowiek zawładną tak wielką częścią wszechświata, jak tylko się da”. Pompatyczne marzenia zboczonych kretynów.
    Rozejrzałam się wokół. Wszędzie widziałam palmy. Grube pnie rosły ponad 20 metrów nad powierzchnię, na szczycie rozpościerał się szeroki parasol zielonych liści, z których końców zwieszały się kolorowe, długie kwiaty wyglądające jak wijące się węże. Na końcach ich kielichów dało się zauważyć krople nektaru, który zwabiał małe latające (chociaż nazwałabym to raczej lewitacją, bo nie posiadały czegoś takiego jak skrzydła) stworzenia. Szybko przepięłam obiektyw. *trzask* *trzask* migawka pracowała jak szalona chcąc zadowolić biologów opisujących teraz skrupulatnie otaczającą nas faunę i florę.
    Na czas przedzierania się przez las schowałam się za plecami olbrzymiego dryblasa. Zawsze chroniłam się za Denisem, a on wynagradzał moje zaufanie przyjacielskim poklepaniem w głowę. Większość, jeśli nie wszyscy żołnierze traktowali mnie jak młodszą siostrę, którą niedobry rząd wysłał na krwawą wojnę. Martwili się, że kobieta musi oglądać takie okropności, rozrywane wnętrzności i potwory wyłaniające się z  mrocznych czeluści, których wygląd przerażał niejednego wojaka. Byłam jedną z nielicznych, które dostały się do wojska. Zadaniem kobiet w tej wojnie było zasiedlanie odkrywanych planet. Miały zebrać wszystkie swoje siły by czekać w zbudowanych własnymi rękoma domach na utęsknionych mężów wracających z frontu. Młode dziewczyny żyły z przeświadczeniem, że zaopiekują się jakimś biednym poszkodowanym weteranem i przeżyją magiczną miłość nawracając go i pokazując jasną stronę życia. Mnie takie marzenia nie dotyczyły. Zrezygnowałam z szablonowego postępowania. Nie miałam już na kogo czekać. Wolałam walczyć. Dać się zabić. Niczym nie byłam powiązana z tym porąbanym światem.
    Kolumna szybkim tempem przetaczała się przez las. Wszystkie pnie wokół były takie same a monotonny widok skutecznie zniechęcał do podziwiania otoczenia. Życie toczyło się wysoko nad nami. Wśród zielonych liści. Wypadałoby się tam wspiąć, ale to później. Takie szalone pomysły mają szansę na realizację po wstępnym rozeznaniu.
    Usłyszałam trzaski w moim hełmie. Ciągle biegnąc wszyscy oczekiwaliśmy na komunikat.
    - Powietrze w porządku. Zawartość tlenu wystarczająca. Substancje szkodliwe w granicach normy. Grupa delta otrzymuje pozwolenie na zdjęcie kasków. Nie ma pozwolenia na zdejmowanie rękawic. Bez odwołania. Zrozumiano szeregowa?- wszyscy otaczający mnie żołnierze spojrzeli się z wielkimi uśmiechami na twarzach. Zaczerwieniłam się. Tylko ja buntowałam się przeciwko obowiązkowemu uzbrojeniu. Wiem, że miało chronić mnie przed szkodliwymi truciznami mogącymi znajdować się wszędzie, ale odbierały mi jeden ze zmysłów!
    - przyjęłam!- burknęłam i zdjęłam hełm przypinając go do paska. Przez redukcję kolorów, którą uskuteczniły wbudowane okulary reszta grupy delta przeżywała właśnie wzrokowe katusze nie mogąc przyzwyczaić się do jaskrawego otoczenia. Idioci. Zawsze tak samo.
    Poczułam zapach morza. Wilgotną woń spróchniałego drewna, szparagów i kwiatów. Ich zapach aż krzyczał pełnią kakofonią kolorów. Denis odwrócił się w moją stronę uradowany – Szeregowa. Zdechniesz jak to zobaczysz- jego wielkie plecy skutecznie zasłaniały mi widok, więc szybko wybiegłam przed szereg z aparatem w ręku.
    - o.... kurna.- szepnęłam. Aż zaschło mi w gardle. Przede mną rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok. Niezmącony grabieżczą ręką człowieka krajobraz. Kilka metrów ode mnie znajdowało się jezioro z krystalicznie czysta wodą. Była tak przejrzysta, że nie wiedziałam dokładnie w którym miejscu piasek styka się z wodą. Nietknięta wiatrem tafla pokrywała niemal całą pustą przestrzeń. Woda, szalenie błękitne niebo, złoty piasek i zieleń palmowych liści daleko nad moją głową obsypanych tęczowymi kwiatami o uzależniającym zapachu. Chyba tak wyobrażałam sobie raj. Raj na mojej utraconej Ziemi. Wszyscy tęskniliśmy za zmiecionym w pył domem i marzeniami, które tam zostawiliśmy. To otoczenie boleśnie nam o nim przypominało. Brakowało tylko leżaka i lodów czekoladowych. To wyobrażenie tak intensywnie gryzło się z moim obecnym stanem, że aż łzy cisnęły mi się do oczu. Miałam ochotę zrzucić mundur i zniszczyć tą idealną dziewiczą harmonię, która kwitła tu od tysięcy lat. Jako mieszkanka północy cierpiałam katusze. Wiedziałam, że ludzie z okolic równika przeżywają jeszcze większe męki. Myślą o rodzinach, które zginęły patrząc na podobne widoki.

    - Dajesz Mała- szepnął Denis wybudzając mnie z otępienia. Cały oddział przysiadł na skraju lasu i pożerał drugie śniadanie, aby umożliwić mi działanie. Teraz ja szłam przodem. Teren został pobieżnie przeczesany, ale wolałam zabrać ze sobą swojego dryblasa. Nigdy nie wiadomo co może czaić się w ciemnych grotach i piaskowych dziurach.
    Zmęczona bieganiem od brzegu do brzegu, ciągłym kucaniem, wciskaniem spustu i turlaniem się po piasku w temperaturze 40 stopni w pełnym umundurowaniu ległam na skraju jeziora zanurzając nogi w wodzie wprowadzając zamęt w jej nieruchomej bryle. Podłożyłam ręce pod głowę i przyglądałam się jak naukowcy z podnieceniem na twarzach zbierają kolejne próbki a żołnierze rozpierzchnięci po lesie wspinali się na palmy, żeby ułatwić im pracę. Plaża nie była już tak gładka. Pełna śladów po ciężkim obuwiu przestała być idealna. A za jakiś czas cały krajobraz nabierze cech typowo antropogenicznych. Miałam na to bezpośredni wpływ, ale załamywało mnie to, że nie mogłam tego w żaden sposób powstrzymać.
    Denis doczłapał się powoli i usiadł koło mnie. Dwie biedne sieroty zagubione w tym olbrzymim wszechświecie. Na dodatek żadne z nich nie przyzna się do tej słabości.
    - i jak poszło? – spytał się a jego głos był przerywany przez uszkodzony hełm. Zawsze go psuł. Ten defekt wyraźnie go rozdrażnił, więc postanowił pozbyć się balastu bez zgody dowództwa (on jak i reszta typowych żołnierzy nie należała do wcześniej wymienionej grupy delta, która była formacją typowo naukowo-dokumentacyjną). Wiedziałam jak to się skończy...
    - AAAA – wrzasnął zakrywając oczy – znów mi nie przypomniałaś, a na pewno o tym wiedziałaś żmijo!
    Turlałam się ze śmiechu po piasku rozbryzgując na około wodę. Widok osiłka pokonanego przez własną nieuwagę wywoływał u mnie spazmatyczną reakcję. Byłam pewna, że nigdy się tego nie nauczy a ja do końca życia będę miała powód do uśmiechu.
    - Przepraszam – odrzekłam ciągle nie mogąc się uspokoić – ale to w sumie przykre patrzeć jak facet Twojej postury przegrywa ze swoją głupotą – na chwilę ucichłam biorąc głęboki oddech by móc mówić dalej- Dwa tysiące.
    - Niewiele – spojrzał z dezaprobatą jednocześnie dając mocnego kuksańca w ramię – wywalą Cię! Będziesz pierwszą osobą, która przeżyła wojnę i to tylko dlatego, że mogłabyś wprowadzić większe szkody wśród własnych ludzi niż niejeden obcy – teraz to on pokładał się ze śmiechu. Był taki dumny ze swojej błyskotliwej wypowiedzi.
    - Wiesz, że to i tak za dużo...
    - Według Ciebie – zmarszczył brwi i pogroził palcem – nawet nie waż się znów lecieć z tym do dowództwa. Teraz mówię na poważnie. Ta Twoja niewyparzona buźka będzie, zresztą już jest, źródłem niekończących się problemów!
    - Denis. My i tak zginiemy. A może moja postawa jakoś wpłynie na przetarcie drogi kolejnym buntownikom? Może w końcu Góra dostrzeże w nas ludzi i pozwoli efektywniej włączyć się w pracę nad kolonizacją? Może zakończą wojnę? Może... - zatkał mi usta dłonią, bo wiedział, że i tak mnie nie przegada. Pokręcił głową.
    - Szeregowa... Ja Cię lubię. Wiesz o tym. Jesteś dla mnie jak siostra i będę o Ciebie dbał. Właśnie dlatego nie mogę pozwolić, żebyś gadała takie rzeczy. Może i masz rację, ale nic tym nie zdziałasz a tylko napytasz sobie biedy.
    - Blgrgrlr- nic więcej nie mogłam powiedzieć.
    Bezradnie uniosłam dłonie do góry przyznając się do porażki. Uśmiechnęliśmy się do siebie i sięgnęliśmy po jedzenie. Spreparowane suszone mięso jakiegoś wodnego strusia nie należało do dań wykwintnych, ale uspokajało zbuntowany żołądek.
    W pewnej chwili obydwoje, z teoretycznie niewiadomych przyczyn spojrzeliśmy się w tą samą stronę, na pnie palm rosnących po drugiej stronie jeziora.
    - Olbrzymie... coś nas obserwuje... - szepnęłam do Denisa nadal obserwując otoczenie. Wokół nas nie było żadnego żołnierza. Przebadawszy okolicę udali się w stronę wahadłowca, by tam poczekać na pozostałe drużyny eksplorujące inne kwartały.
    - Też mi się tak wydaje Mała – powiedział, po czym przyłożył mi rękę do piersi w geście mówiącym „siedź na tyłku i się nie ruszaj. Ja się tym zajmę” i wstał na równe nogi.
    Oburzona podskoczyłam i stanęłam obok niego.
    - Idę z Tobą!
    - Nie Ty zostajesz.
    - Idę! Potrzebujesz wsparcia!
    - Uparta małpo zostajesz! Jestem tu po to, żeby Cię chronić
    - Chyba kompletnie zidiociałeś, jesteś tu z polecenia dowództwa. Sama się ochronię – zdenerwowana kopnęłam go w kostkę, szybko podcięłam drugą nogę i jednocześnie złapałam go za ramię ciągnąc w dół. Niepodejrzewając niebezpieczeństwa z mojej strony i ciągle patrząc się w stronę potencjalnego wroga runął jak długi na ziemię tworząc miniaturową falę tsunami na powierzchni jeziora. Rzuciłam się w jego toń, aby jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg.

    Krzyk „zginiesz marnie dziewczyno” niósł się echem po okolicy i pędził między drzewami nie napotykając stanowczego oporu. Pokonanie wpław jeziora zajęło mi dwie minuty i powoli zaczęłam wychodzić z wody czekając na to co nadejdzie. Obejrzałam się za siebie i widziałam Denisa biegnącego w około stawu. Jego ciężki oręż nie pozwalał mu na efektowniejsze pokonanie bariery. Zbliżyłam się do drzew na odległość kilkunastu metrów i wyciągnęłam z pochwy mały nożyk. Rzuciłam nim trafiając prosto w pień palmy, za którąś coś najwyraźniej się chowało. Usłyszałam świst a na pniu zmaterializowała się olbrzymia bestia wielkości jednoosobowego wahadłowca. Przypominała ogromnego kota, budową ciała przypominała lwa, za to sierść była smoliście czarna. To za mało powiedziane. Była tak ciemna, że końce włosków aż mieniły się tysiącami kolorów przy każdym ruchu tworząc inne tęczowe układy. Długi ogon zakończony fioletowym pędzelkiem owinęła wokół palmy. Głowa zwisała w dół. Zakończona była wielkim kaczym dziobem a spore włochate uszy poruszały się szybko próbując wychwycić każdy najcichszy nawet dźwięk. Zwierzę straciło zainteresowanie nożem i odbiło się od pnia czterema łapami, na których po kilku sekundach wdzięcznie wylądowało. Stało teraz naprzeciwko, mierząc mnie wielkimi fioletowymi ślepiami. Nie potrafiłam się ruszyć. Nie mogłam wcisnąć spustu migawki. Nawet nie pomyślałam o użyciu jakiejkolwiek broni. Strach unieruchomił mnie a wszelkie pomysły na ucieczkę lub obronę wydawały się w tym momencie idiotycznymi, dziecinnymi ideami.

    Słyszałam jak przez sen kroki zbliżającego się osiłka, jego sapanie i krzyk „uciekaj”. Ale ja stałam jak wryta, patrząc prosto w oczy potworowi a on gapił się na mnie i hipnotyzował wzrokiem. Gdy na chwilę go oderwał zauważył pędzącą ku mnie pomoc. Po chwili zastanowienia rozpędził się i biegiem ruszył w moją stronę. Nie miałam żadnych szans ani rozsądnych możliwości. Puściłam się pędem w stronę jeziora i zanurzyłam w jego wodzie. Bestia odbiła się od piachu tylnymi łapami a koniec swojego ogona skierowała w moją stronę. Spomiędzy włosków wystawała długa, zielona igła. Igły kojarzą mi się tylko z jednym. Z bólem i jakimś, zazwyczaj niekorzystnie działającym, płynem. Wtem usłyszałam serię z karabinu. Kierunek lotu potwora zmienił się. Zahamował w powietrzu a jego ciałem wstrząsnęły konwulsje, gdy kolejne pociski dziurawiły go na wylot. Runął do wody, ale zanim dotknął jej powierzchni rozpłynął się w powietrzu. Zniknął, zrobił się niewidzialny? Nie wiem. Z pewnością został pokonany. Nie znałam natury tutejszych stworzeń, ale liczyłam na to, że już więcej nie będę miała z nim do czynienia.

    Leżałam w płytkiej wodzie, ciężko oddychając ze zmęczenia a moje uda i ręce drżały ze strachu. Denis opierał dłonie na kolanach i także próbował odzyskać siły.
    - Ty skończona idiotko!!! - krzyknął podnosząc głowę do góry. Zaczął się do mnie zbliżać a ja nie miałam już sił żeby uciekać. Podszedł do mnie a jego mina wskazywała, że w tym momencie marzy o skręceniu mi karku. Złapał mnie za kombinezon na piersiach i uniósł do góry – Ty samolubna, głupia dzikusko! Mogłaś zginąć! - wrzeszczał mi prosto w twarz trzymając kilkanaście centymetrów nad wodą. Chwyciłam jego dłonie i próbowałam się wyplątać, ale nie miałam żadnych szans – zaprowadzę Cię do dowództwa. Zobaczysz. Zamkną Cię w jakiejś przyjaznej oazie dla obłąkanych i przestaniesz dostarczać mi tylu problemów! - potrząsną mną jeszcze kilka razy i cisnął do wody. Zawstydzona wstałam na równe nogi i powoli zaczęłam się do niego zbliżać.
    - Przepraszam. Wiesz, że nie chciałam.
    - Zawsze tak mówisz! A przez kogo lądujemy w najgorszym bagnie?
    - Przeze mnie?
    - Brawo geniuszu! Przysięgnij mi, że to ostatni raz! Że od tej chwili zawsze będziesz trzymała się mnie i moich rozkazów. Chcę żebyś przeżyła Szeregowa. To dzięki takim zaborczym ludziom jak Ty, uda się zbudować nowy ład.
    Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo w tym momencie obok nas pokazał się podziurawiony potwór, z którego ran pod różnymi kątami wystrzeliwała granatowa krew brudząca krystaliczną wodę. Nie było szans na ucieczkę. Ostatkiem sił wystrzelił ogon w stronę Denisa a zielona igła wbiła się w jego udo przebijając bez problemu gruby materiał skafandra. Obydwoje jednocześnie wydali przerażające dźwięki. Potwór skonał a jego widzialne już ciało pogrążyło się w wodzie, nadal pozostając widoczne, pomimo ciemnej plamy rozciągającej się w toni. Mój dryblas zachwiał się i oparł na moim ramieniu.
    - Denis! Nie umieraj mi tu! Zabieram Cię na statek. Obiecuję. To był ostatni raz!
    - Szeregowa, spokojnie. Jakie ja mam teraz piękne halucynacje. Nawet Twoja bezczelność nie popsuje mi humoru. O te śliczne stworzonka tak jakby rosną i tak... zmieniają kolory. I tak śmiesznie gwiżdżą coraz głośniej. Rety i takie kolorowe chmurki! Tu wcześniej chmurek nie było a teraz takie tęczowe obłoczki tak suną! Wybaczam Ci Szeregowa. Takich wizji to ja nawet po dragach nie miałem...

    Mój osiłek gadał i gadał cały swój ciężar opierając na mnie. A ja nie miałam jak mu przerwać. Czułam, że szczęka zaraz upadnie mi na ziemię. On nie miał halucynacji. I to było w tym przerażające. Ale bardziej martwił mnie fakt, że nadal żyjemy i nie wiem jak koszmarną śmiercią przyjdzie nam zginąć na tej rajskiej planecie.
    Najszybciej jak mogłam wcisnęłam mu hełm na głowę i zabezpieczyłam klamrami. Później włożyłam swój. Złapałam go za ramiona i pociągnęłam niemal bezwładne ciało do wody. Wahadłowiec zaparkowany był za lasem po drugiej stronie jeziora, a łatwiej będzie mi z nim przepłynąć te kilkadziesiąt metrów, niż ciągnąć dookoła. Płynęłam ile sił w rękach i nogach. Denis zachwycony świergolił o tym co widzi na około, ale automatycznie trzepał nogami ułatwiając mi nieco wysiłek. Wyciągnęłam go na brzeg.
    - Dawaj Denis, dawaj. Obudź się. Biegniemy – przechylił głowę a pod okularami widziałam roześmiane oczy. - Chodź. Dowództwo rozdaje wynagrodzenia
    Na to stwierdzenie zerwał się i chwiejnym, ale stanowczym krokiem ruszył w stronę punktu wymarszu. Genialnie! Wcisnęłam guzik przy uchu.
    - 1045668. Emergency problem
    - O co chodzi? - odezwał się basowy głos w słuchawce
    - Każcie wszystkim oddziałom się ewakuować
    - Szeregowa – westchnął bezradnie mój dowódca – to bardzo kiepski dowcip
    - Z takich rzeczy nie żartuję! W naszą stronę leci chmara tych kolorowych stworzeń! Nie wiem jakie dane na ich temat zebrali biolodzy, ale jak na mój gust wyglądają niebezpiecznie!
    - Coś Ty znów zrobiła?
    - Ratuję wam dupska
    - Zakładaj hełm. Puszczam informację do wszystkich oddziałów. Bez odbioru.
    Nie musiałam wspominać o tym, że prawdopodobnie to ja wywołałam atak, prawda? Biegłam cały czas za Denisem na wszelki wypadek go asekurując. Wyglądał zabawnie z rękami uniesionymi do góry i śpiewając wesołe piosenki. Gdyby sytuacja była nieco inna, bardziej korzystna, pokładałabym się ze śmiechu. W takim wypadku nie byłam nawet w stanie unieść kącików ust w niemrawym uśmiechu.
    Obejrzałam się za siebie aby skontrolować tak szybko zmieniającą się sytuację. Kolorowa chmura pęczniała we wszystkich kierunkach wyglądając jak stale powiększająca się porcja waty cukrowej w którą w bezpieczniejszych okolicznościach z chęcią bym zanurkowała. Zmieniała swoje kolory poczynając od jednego brzegu. Kolor przenosił się przez całą powierzchnię obłoku zamieniając po chwili w inną barwę. Nie wiedziałam czego spodziewać się po kontakcie z nim. Otępienia, omamów, poparzenia skóry, utraty przytomności, a może był całkowicie nieszkodliwy. Wolałam nie sprawdzać tego na własnej skórze. Mój towarzysz raptownie przystanął. Obrócił się z przerażeniem w oczach.
    - to się dzieje naprawdę?
    - tak Denis, tak, biegnij, błagam Cię! - krzyczałam wpadając na niego i próbując przepchnąć wątłymi ramionami.
    - spowalniasz nas - stwierdził - wskakuj Mała
    Rozłożył ręce a ja wskoczyłam mu na plecy obejmując nogami, złapał mnie za łydki i zaczął pędzić. Jego wesołość i wiara w halucynacje rozpłynęły się w powietrzu. Dopiero po dotarciu do statku będziemy mogli wstępnie się dowiedzieć jakie działanie miał płyn wstrzyknięty przez bestię. Wtuliłam głowę w kark olbrzyma. Znowu. Jak zwykle przeze mnie ten poczciwy człowiek ma problemy. Ale w tym momencie liczyło się tylko i wyłącznie przetrwanie. Bieg po piasku był ciężki, ale on nie wyglądał na zmęczonego, nawet z tak niewygodnym balastem na karku. Po jakimś czasie wśród drzew zaczęli pokazywać się pozostali żołnierze. Wszyscy zmierzaliśmy w tym samym kierunku, do wahadłowca. Po kilku minutach tęczowa chmura spowolniła swój rozrost za to przeciągły gwizd wzmacniał swoją siłę raniąc boleśnie uszy. Denis zwolnił i postawił mnie na ziemi. Oparł dłonie na udach i walczył o oddech. Ktoś z grupy dywersyjnej podszedł do nas.
    - módl się żeby wszyscy przeżyli. Inaczej osobiście ukręcę Ci kark - głośno przełknęłam ślinę. No pięknie. Znów będę miała problemy.