Poznaj autorkę

Hej, hej!

Mam na imię Martyna i już od kilku ładnych lat prowadzę tego bloga. Początkowo była to strona poświęcona wyłącznie biżuterii, którą lepiłam z modeliny, jednak z biegiem czasu jego tematyka znacznie się rozbudowała. Jeżeli macie ochotę poczytać o fotografii, podróżach, rękodziele i różnych innych głupotach zajmujących młodą kobietę - zapraszam. Zero melancholii i pesymizmu! :D

  • Czytaj dalej...
  • Chcesz coś znaleźć??

    Zasubskrybuj!

    niedziela, 31 sierpnia 2014

    Sushi time! (bardzo dużo zdjęć)

     Hej, hej! Na samym wstępie chciałam ostrzec, że ten post zawiera naprawdę mnóstwo zdjęć :)

    Mój chłopak wrócił już do Warszawy, a że dawno nic razem nie gotowaliśmy, postanowiliśmy coś upichcić. Postawiliśmy na sushi, ale rzuciliśmy sobie wyzwanie by oprócz maki, zrobić jakieś nowe wzory!
    Zaraz wam wszystko pokażę! Do dzieła!

     Kilka potrzebnych rzeczy, miałam jeszcze w domu. Ocet ryżowy, sos sojowy, marynowany imbir, wasabi. Te rzeczy nie zużywają się zbyt szybko.
    Najtrudniej jest zawsze z arkuszami nori, bo nie ma ich w sklepach w mojej okolicy. Poszłam więc do Reala i znalazłam box do robienia sushi za... 10 zł (w środku był ryż, pałeczki, mata, arkusze nori, wasabi itd), same arkusze kosztowały 9 zł (je też wzięłam na wszelki wypadek). Czuję, że zrobiłam interes życia, zwłaszcza że Radek powiedział że widział identyczny zestaw w Carrefourze za 50 (więc jeśli macie Reala w pobliżu, warto zajrzeć!)

     Warzywka: górek, por, mango (dobra, to nie warzywo) i awokado. Chociaż wygląda na niewiele, mieliśmy problem ze zużyciem wszystkiego

     Radzioch dokupił jeszcze dodatkowe produkty. Chociaż kazał wam przekazać, żebyście uważali na skład tych produktów, gdyż często zawierają niepożądane składniki. Ostatnio bardzo na to uważamy
    W sumie ugotowaliśmy ponad kilogram ryżu i zużyliśmy 3 paczki arkuszy nori (tak, dobrze przeczuwacie. Dużo nam tego wyjdzie!)


     Krewetki. Ileż razy jadłam krewetki? Wiele. Ale nigdy nie miałam styczności z takimi niemalże żywymi! Miałam pewne opory, ale udało się je nam oporządzić i po podsmażeniu na masełku smakowały po prostu BEZBŁĘDNIE!





     To białe na powyższym zdjęciu, to tofu. Oprócz tego użyliśmy jeszcze łososia (rzecz jasna), sałaty i ananasa! Polecam również odrobinę majonezu. Nadaje dodatkowej głębi





    Kiedy byliśmy na Cyprze, znalazłam w sklepie spożywczym takie śmieszne pudełeczko. Nigdy nie widziałam takiego w Polsce, więc musiałam je kupić (chociaż trochę się ze mnie śmiali). To foremka do ryżu, dzięki której wychodzą równiutkie nigri! Oczywiście, można je ulepić ręcznie! :)


     Tak wyglądają utytłane w ciemnym sezamie i z uroczymi, smażonymi krewetkami. 


     Aby zwinąć uramaki, musiałam Zabezpieczyć matę folią spożywczą. W ten sposób ryż się do niej nie przyklejał a rolki wyszły idealnie




     Podczas gdy mi przypadło w udziale poskramianie uramaków, Radek zajął się typowymi makami. Po zwinięciu wszystkich rolek wrzuciliśmy je do lodówki, gdyż ryż był jeszcze nieco ciepły


     Kiedy pokonałam już uramaki, wzięłam się za nigri. Tutaj mogłam popuścić nieco wodze fantazji, bo wszystkie elementy dania są dobrze widoczne, a nie zwinięte wewnątrz rolki



     Każdy kawałek wyglądał inaczej. Dodatkowo, aby całość trzymała się kupy a elementy nie pospadały, przewiązałam je wąskimi paseczkami nori


     Pomimo problemów z pokrojeniem uramaków (nie wiem, czy powinno się to odmieniać), Radek sobie jakoś poradził, i wszystkie obtoczył w ciemnym sezamie. Dzięki temu wyglądały znacznie sympatyczniej 


     A tutaj coś, czym zajmował się Radek kiedy ja tworzyłam nigri. Krążki porów wypełnione ryżem, tofu i łososiem. W sam raz na mały chaps!


    Po trzech godzinach ciężkiej pracy zrobiliśmy kolację na jakieś... 6 osób? Wyszło nam prawie 150 kawałków! I chociaż była nas dwójka, nie martwcie się. Nic się nie zmarnuje. Połowa już została zjedzona, a pozostałą podzieliliśmy się z naszymi rodzinami! Czuję, że w poniedziałek rano będę miała cudowne bento na śniadanie <3





    To był dobry dzień dla Mishy. Co prawda musiała się trochę naczekać, ale już dawno nie dostała tak różnych smacznych kasków

    Lubicie robić sushi? To dużo pracy, ale zawsze tak dobrze się przy tym bawię! :3


    piątek, 29 sierpnia 2014

    Nad morzem Kreteńskim

    Kiedy byłam w szkole, nigdy nie przykładałam się za bardzo do lekcji geografii. Z góry założyłam, że wkuwanie na pamięć nazw rzeczy, których i tak nigdy nie zobaczę nie ma sensu.
    Nie wiem, dlaczego taki bunt nie ogarniał mnie przy biologii i tych wszystkich cyklach Krebsa i Calvina. Albo przy matematyce i liczbach urojonych.

    Może po prostu geografii nie lubiłam...

    I to był błąd! To był bardzo duży błąd, bo przez to lecąc na Kretę, nie miałam pojęcia w jakim morzu będę się kąpać. Wiedziałam, że na bank będzie to basen morza Śródziemnego, ale ono musi się dzielić na jakieś mniejsze! Przecież ludzie lubią utrudniać innym ludziom życie, nawet nazywając wodę w różny sposób.

    Jak się okazało na tę nazwę mógł wpaść nawet przedszkolak. Ale nie ja. Ja, doszukująca się potencjalnego spisku w każdej dziedzinie życia, nie spodziewałam się, że morze leżące przy Krecie można by nazwać TAK PO PROSTU Kreteńskim ;____;


    Po drodze nad wodę znowu udało nam się znaleźć różne owoce. Oprócz typowych cytryn, limonek, fig i brzoskwiń naszą uwagę przykuły kaktusy. Nie był to zbyt dobry pomysł bo ich owoce były pokryte chyba jakimś MILIONEM małych igiełek, które powbijały się nam w dłonie i nie sposób było je wyciągnąć. 




    Teraz ta droga może wyglądać sielsko, ale idąc tamtędy w 36 stopniowym upale, w pełnym słońcu, bez wody... wydawała się drogą śmierci





    I tak wygląda właśnie morze Kreteńskie! Widzieliście je w poprzednim poście (tylko wtedy wam jeszcze nie powiedziałam jak się nazywa. Taka jestem!). Jak się okazało kilometr od miasteczka temperatury była naprawdę znośna.
    Ok. Żartowałam. Kiedy wchodzę do morza Bałtyckiego mam ochotę natychmiast z niego wybiec. Tutaj natychmiast wskoczyłam do środka i nie chciałam już wyjść!






    Radek z bambusową laską, którą znalazł po drodze i naszymi zakupami. Niestety nie pozwoliłam mu jej zabrać na pokład samolotu. Musiała zostać w hotelu :<


    A to nasza kolacja! Tzatziki i suchy chleb z oliwą z oliwek! :D

    Aje! To tyle na dzisiaj!
    Powoli szykuję się do nagrań dla telewizji! To już w poniedziałek (a może dopiero), a ja zaczynam się stresować.... tym co powinnam ubrać. 
    Buziaczki!